Namalowalam krwią na parapecie,
Nasz wspólny spacer po parku,
Tak bardzo się starałam o perfekcję,
Aż zabrakło mi krwi w nadgarstku.
Ty zerknąłeś na obraz tylko,
Pokiwałeś niedbale głową,
Rzekłeś, że spacer ten był pomyłką,
I odszedłeś inną drogą.
Zostawiłeś mnie białą jak papier,
Z podciętymi żyłami przy oknie,
Słysząc jak szczęście na dywan kapie,
Nie uśmiechnąłeś się nawet do mnie.
Odprowadziłam Cię wzrokiem nieprzytomnym,
Postałam tak jeszcze przez chwilę,
I zajęłam się sercem bezdomnym,
Choć zupełnie nie miałam już siły.
Inne spacery powoli
Zaczęłam malować z nadzieją,
Węglem, ołówkiem, farbami,
Pastelami, które ciągle się śmieją...
Żaden jednak obrazek najśmielszy
Nie odda tej krwi straconej
I nie potrafi być trwalszy
Od plamy smutku na parapecie zasklepionej.
Żadne dzieło odważne
Nie przyspiesza serca bicia
Tak jak kolory żadne
Nie przywracają funkcji życia.
Zamknięta wciąż w czterech ścianach,
Za oknem odcięta od świata,
Próbuję zamazać strach,
Marząc, by móc znowu latać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz